Ja to zawsze miałam taki szalony pomysł, że dobrym materiałem na powieść jest wrzucenie do Polski (Olsztyna najlepiej, lubicie Olsztyn, bo ja bardzo na przykład, nie bez powodu wszystko, co piszę dzieje się albo w Olsztynie, albo w bezimiennym mieście, które bywa krypto-Olsztynem, chyba, że potrzeba mi zagranicy, to wtedy nie piszę o Olsztynie, tylko o Lwowie na przykład) kogoś z zagranicy.
Problem stanowił fakt, że aby wrzucić kogoś zagranicznego w opko, trzeba znać kulturę i inne sprawy danego narodu. Wiecie, głupio pisać o czymś, o czym się nie zna, poza tym, nie oto chodzi, by zagraniczny był sobie zagraniczny tylko z imienia i nazwiska, ale także z zachowania, przyzwyczajeń, akcentu i innych takich. Już trzy lata temu, kiedy odkryłam i pokochała Rosję i słowiańszczyznę w ogóle, było to jak objawienie - wow, wiem tyle o Rosjanach, mogę opisywać Rosjanina, względnie Ukraińca lub Białorusina, luzem. Szkoda tylko, że jestem wybredna i moje marzenie dotyczyło nie byle jakiego zagranicznego i moje widzimisię dotyczyło takiego, który wyglądałby jak zagraniczny. Wiecie, zobaczysz Rosjanina na ulicy i dopóki nie nie przedstawi (a i to niekoniecznie) to nawet nie pomyślisz, że to Rosjanin. Co innego inne rasy, prawda, widzisz czarnego i nie obstawiasz tak stuprocentowo, że to polski człowiek.
Inna sprawa, że różnice kulturowe są, ale nie powalają, opisywanie jakiś minimalnych, ledwo zauważalnych pierdół nie sprawia dużo frajdy.
Prawie rok temu pojawiło się kolejne objawienie i sobie zgłębiłam Koreę bardzo, Chiny mniej. Nie sądzicie, że pasja mi z nieba spadła? Oto to, czego szukałam - wrzucam na łono opko Azjatę - nie dość, że wygląda jak należy, czyli zagranicznie, to chyba nie muszę tłumaczyć, że tu różnice kulturowe są poważne, jak stąd do Wyszehradu. Perfekt, nie? Of course, pojawia się inny problem, bo pewniej sie czuję, gdy w grę wchodzi Korea, bohater byłby więc Koreańczykiem, a ja nie wiem jak w logiczny sposób wrzucić Koreańczyka w polskie realia, nie wyobrażam sobie bowiem, że wpadłby tu taki w poszukiwaniu pracy, jak Chińczyk na przykład. To rozgryzę jednak, problemem jest jednak moja obawa, że na hasło "Korea" zbierze się armia lasek takich jak ałtorka aktualnie mojego fav-opka, która żyje ładnymi Koreańczykami, kpopem i dramami i naprawdę nie dociera do niej, że istnieje świat poza tym. Nie chcę dziuń, które będą się jarać hasłem "Koreańczyk", nawet jeśli on nie będzie wyglądał, jakby się z boysbandu urwał i będą spłycać mi całe opowiadanie do warstwy czysto fangirlującej. Znalezienie się w linkach na takich blogaskach nie sprawiłoby mi frajdy.
No i sama nie chcę wyjść na taką dziunię, byłoby niefajnie, gdyby okazało się, że moje wielomiesięczne badania koreańskości skończyły się na zaszufladkowaniu mnie, jako lasi, co jara się boysbandami (tak, to też ja, ale przecież nie tylko) i pojedzie do Korei, żeby wyjść za mąż za losowego członka ulubionego zespołu. Niby piszę lepiej i nie spłycę mojego biednego Koreańczyka do ładnego chłopca, noale. Plan jest taki, że tego nie przedstawię w jakimś tandetny sposób, ale taki jest plan, cykam się, że okażę się, że tak naprawdę jestem niewiele lepsza niźli ałtorka favopka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz