26 stycznia 2013

Całe moje życie to płacz

Zdecydowanie mogę już napisać autobiografię pod tytułem "Płakanie przez boysbandy". jak bardzo jestem żałosna?
A pamiętam czasy, kiedy byłam taka twarda. Trudno

14 stycznia 2013

Ta notka składa się tylko z jednego zdania

Kiedyś sporządzę może listę top stu tematów do ziutowego weltschmerzu, a tam tematy godne małolaty jak: "to jest gdzie mój chłopak", "to nie przyzwoite, że koncertowa płyta DVD kosztuje sześćdziesiąt pięć dolców, podczas gdy nie mam sześćdziesięciu pięciu dolców", a także trochę bardziej dojrzałe, czyli: "mój materiał na przyjaciółkę jest fanatyczną katoliczką, a jestem tak rozwiązła, jak może być rozwiązła osoba bez chłopa", a także zupełnie poważne w stylu "ten kraj ssie" i "gdzie się podziała dobra literatura, co tu na półkach ten shit robi".

9 stycznia 2013

I weź tu pisz spokojnie

Ja to zawsze miałam taki szalony pomysł, że dobrym materiałem na powieść jest wrzucenie do Polski (Olsztyna najlepiej, lubicie Olsztyn, bo ja bardzo na przykład, nie bez powodu wszystko, co piszę dzieje się albo w Olsztynie, albo w bezimiennym mieście, które bywa krypto-Olsztynem, chyba, że potrzeba mi zagranicy, to wtedy nie piszę o Olsztynie, tylko o Lwowie na przykład) kogoś z zagranicy.
Problem stanowił fakt, że aby wrzucić kogoś zagranicznego w opko, trzeba znać kulturę i inne sprawy danego narodu. Wiecie, głupio pisać o czymś, o czym się nie zna, poza tym, nie oto chodzi, by zagraniczny był sobie zagraniczny tylko z imienia i nazwiska, ale także z zachowania, przyzwyczajeń, akcentu i innych takich. Już trzy lata temu, kiedy odkryłam i pokochała Rosję i słowiańszczyznę w ogóle, było to jak objawienie - wow, wiem tyle o Rosjanach, mogę opisywać Rosjanina, względnie Ukraińca lub Białorusina, luzem. Szkoda tylko, że jestem wybredna i moje marzenie dotyczyło nie byle jakiego zagranicznego i moje widzimisię dotyczyło takiego, który wyglądałby jak zagraniczny. Wiecie, zobaczysz Rosjanina na ulicy i dopóki nie nie przedstawi (a i to niekoniecznie) to nawet nie pomyślisz, że to Rosjanin. Co innego inne rasy, prawda, widzisz czarnego i nie obstawiasz tak stuprocentowo, że to polski człowiek.
Inna sprawa, że różnice kulturowe są, ale nie powalają, opisywanie jakiś minimalnych, ledwo zauważalnych pierdół nie sprawia dużo frajdy.
Prawie rok temu pojawiło się kolejne objawienie i sobie zgłębiłam Koreę bardzo, Chiny mniej. Nie sądzicie, że pasja mi z nieba spadła? Oto to, czego szukałam - wrzucam na łono opko Azjatę - nie dość, że wygląda jak należy, czyli zagranicznie, to chyba nie muszę tłumaczyć, że tu różnice kulturowe są poważne, jak stąd do Wyszehradu. Perfekt, nie? Of course, pojawia się inny problem, bo pewniej sie czuję, gdy w grę wchodzi Korea, bohater byłby więc Koreańczykiem, a ja nie wiem jak w logiczny sposób wrzucić Koreańczyka w polskie realia, nie wyobrażam sobie bowiem, że wpadłby tu taki w poszukiwaniu pracy, jak Chińczyk na przykład. To rozgryzę jednak, problemem jest jednak moja obawa, że na hasło "Korea" zbierze się armia lasek takich jak ałtorka aktualnie mojego fav-opka, która żyje ładnymi Koreańczykami, kpopem i dramami i naprawdę nie dociera do niej, że istnieje świat poza tym. Nie chcę dziuń, które będą się jarać hasłem "Koreańczyk", nawet jeśli on nie będzie wyglądał, jakby się z boysbandu urwał i będą spłycać mi całe opowiadanie do warstwy czysto fangirlującej. Znalezienie się w linkach na takich blogaskach nie sprawiłoby mi frajdy.
No i sama nie chcę wyjść na taką dziunię, byłoby niefajnie, gdyby okazało się, że moje wielomiesięczne badania koreańskości skończyły się na zaszufladkowaniu mnie, jako lasi, co jara się boysbandami (tak, to też ja, ale przecież nie tylko) i pojedzie do Korei, żeby wyjść za mąż za losowego członka ulubionego zespołu. Niby piszę lepiej i nie spłycę mojego biednego Koreańczyka do ładnego chłopca, noale. Plan jest taki, że tego nie przedstawię w jakimś tandetny sposób, ale taki jest plan, cykam się, że okażę się, że tak naprawdę jestem niewiele lepsza niźli ałtorka favopka.

Wow

Nowości nowości, czyli to
Jak ktoś jest ciekawy, to se może wpaść albo co.

7 stycznia 2013

Zmiany zmiany, których nikt nie zauważy nawet

Tam se czytam blogaski tu i tam i oto i wniosek: mam zamiar przestać redagować posty pod jakikolwiek względem. Wiecie, siadam przed klawiaturą, klapu-klapu w klawisze i jedziem-publikujem.
Generalnie lubię polszczyznę, nie, lubię widzieć poprawne zdania, a jak widzę ładne zdanie, takie, co to żałuję, że go sama na napisałam, to wow awesome. Jak widzę ładne zdania sklecione w ładny ciąg myślowym, to coś tak cudownego jak, nie wiem, zjedzenie czekolady czy zakup nowego różowego gadżetu.  Lubię pisać ładne zdania i pisać ładne, spójne rzeczy i potrafię, a przynajmniej staram się, mam specjalne miejsce, gdzie czuję się zobowiązana pisać własnie tak. Tak też robiłam na swoim blogasku, z marnym jednak skutkiem, ale to straszliwy błąd z mojej strony.
To jakaś pomyłka, że się tu pilnuję, bo to nie blogasek służący za wzór do naśladowania, to MÓJ blogasek i na nim liczy się JA i MOJA polszczyzna, choćby nie wiem jak była daleko od poprawnej polszczyzny. Nie namawiam do odrzucania zasad w kąt zupełnie, bo to straszna rzecz, ale stwierdzam, że jestem na takim etapie, gdzie mogę sobie pozwolić na odrobinę luzu, przecież nie machnę jakiegoś banalnego błędu składniowego i przecinki stawiam tam gdzie trzeba. Jeśli są tu jakieś byki, to wytknąłby mi je jedynie jakiś domorosły polonista czy inny grammar nazi, a czy powinnam się aby przejmować takimi ludźmi? Nie i nawet się nie przejmuję, chciałabym mieć grammar-nazi, najlepiej anonima, który by mi się czepiał wszystkich przecinków. To taka kooperacja by wyszła z tego, on by się spełnił życiowo, ja bym się poczuła blogerem-tak-zajebistym-że-ma-anonimów-nieprzyjaznych, perfekt układ, uważam. Machnę chyba jakieś ogłoszenie, "Grammar nazi pilnie poszukiwany, blablabla"
Co to ja miałam, aha no tak: se nie będę poprawiała postów, poza oczywistymi literówkami (czytaj: tymi co mi je gógiel hrom podkreśli) i ortografami, resztę zostawiam, będzie mogli sobie dotknąć Ziu bardziej niż kiedykolwiek.

3 stycznia 2013

Czasem za dużo gadam o muzyce

Było mi niemiło, kiedy wpadłam z wizytą do przyjaciółki z równoległej klasy na długiej przerwie i zostałam poniekąd przegnana stamtąd zaraz po tym, jak się przysiadłam. Nie chodziło nawet  o to, że byłam gościem niechcianym, otóż ona wraz z paroma innymi dziewczynami słuchały muzyki. Muzyka była definitywnie nie w moim stylu, za dużo krzyczenia, za dużo hałasu, za mało melodyjności, a gdy to obwieściłam, subtelnie zasugerowały, bym se spadała z moim kpopem. 
Excuse me.
Ja jestem doprawdy przewrażliwiona, gdy w grę wchodzi muzyka i nie lubię, gdy ktoś ogranicza mój gust do jednego gatunku i to tego, który bardziej służy mi za podkład przy odkurzaniu niż cokolwiek innego, podczas gdy jestem tak blisko słuchania wszystkiego jak to tylko możliwe.