Ostatnie lata spędziłam na odsuwaniu od siebie pomysłu na powieść i skupiałam się na pisaniu opowiadań. Będzie Ci lepiej, mówili, więcej się nauczysz, zapewniali, za słaba jesteś na coś z rozdziałami, upominali. Mieli rację i bardzo się cieszę, że przez te lata skupiłam się na szlifowaniu umiejętności, nie na planach o własnej książce, takiej fajnej, papierowej, z okładkami, kartkami i wszystkim. To miłe, że nie straciłam czasu na mrzonki, a co gorsza, nie wprowadziłam planu w życie (pozdrawiam wydawnictwo Albatros i Michalinę Olszańską, ciekawa jestem, kiedy pożałuje literackiego debiutu, jeśli w ogóle).
Problemem jest jednak to, że zakorzeniłam się w opowiadania na tyle dobrze, że za cholerę nie potrafię wziąć sie za powieść. Pisanie rzeczy tak niemożebnie rozwleczonej wydaje mi się nie tylko poważną frajdą (tyle miejsca na pogłębiony profil psychologiczny, omnomnomnomnom), ale także czymś zupełnie niemożliwym. Zupełnie nie potrafię budować długich historii, źle mi z nimi, nie potrafię odpowiednio wywarzyć proporcji, nie umiem odpowiednio dobrze zbudować napięcia, rozłożyć odpowiednio wątków w czasie i przestrzeni, no nic nie umiem no. Rozumiem,że własnie po to czas zabrać się za to, by się tego nauczyć, ale na miłość borską, co to za frustrująca robota.
Może po prostu nie nadaję się na powieściopisarza ido końca życia będę tkwiła w krótkich formach? Wizja straszliwa,bo mam serio dużo pomysłów, których nie sposób zrealizować na małej przestrzeni. Niech ktoś mną potrząśnie i usadzi za klawiaturą tak, bym chociaż zabrała się do roboty, proszę, z góry dziękuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz